Miejsce 2. w XVI Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Szaloma Asza
Stały na moście i patrzyły na spokojnie falującą wodę. Ta poddawała się miarowemu ruchowi, który zdawał się hipnotyzować dziewczynki. Ani drgnęły. Nie tylko ich ciała, ale również oczy zdawały się zatopione w wiecznie trwającej chwili.
Trudno było dokładnie obejrzeć oblicza tych delikatnych istot, jakże się różniących od dzieci wieśniaków żyjących w wiosce znajdującej się nieopodal mostu. Nikt się jakoś nie palił, by przyjrzeć się dziewczynkom, ponieważ każde „nadmierne” zwrócenie uwagi na ich twarze, pozostawało nieprzyjemne uczucie pustki i niepokoju.
Nikt się nie palił, by przekraczać most, przynajmniej nie dorośli. Dosyć było roboty w gospodarstwie, a do miasta jeździło się tylko, by sprzedać jajka, mleko czy truskawki. No i łyżki, rzecz jasna, bo takich to w całym kraju nikt nie robił. Tylko tu jakby czas się zatrzymał, i choć mieszkańcy mieli dużo roboty, tak jak wszyscy wieśniacy, wielu z nich nigdy nie przestało wyrabiać łyżek, a w każdej chałupie kolekcja łyżek pokrywała choć jedną ścianę. Po co miastowym były łyżki – nie wiadomo. Raczej nie eksponowali dumnie kolekcji ani nie używali łyżek, tylko chowali je po szufladach, w kredensach wystawiając nieco pretensjonalną porcelanę przedstawiającą nieszczególnie rzeczywiste scenki rodzajowe.
Miasto było innym światem, istniejącym równoległe. Oba światy się tolerowały, a czasem nawet krzyżowały w dzień targowy, jednak poza tym raczej nie wchodziły sobie w drogę. Teoretycznie most powinien być neutralny, lecz znajdujące się na nim dziewczynki musiały należeć do świata miasta. Co prawda, takiego dawniejszego. Teraz już nikt nie ubierał się tak jak one. Może należały do wspólnoty kultywującej prawie wygasłe tradycje? Każda z nich miała inny strój, zawsze taki sam. Dziewczynki nie rosły i zdawały się nie starzeć. Jakby zatrzymał się dla nich czas. Nie chodziły do szkoły, nie jadły ani nie mówiły, a przynajmniej nigdy nie robiły tego, gdy most przekraczał ktoś ze wsi.
Dziwne to było, to prawda, ale każdy doświadczony życiem człowiek dobrze wiedział, że niektóre rzeczy trzeba po prostu zostawić. Nie ma co sobie jeszcze dokładać problemów, przecież i tak było już ciężko. Niektóre rzeczy się po prostu działy. Ktoś miał wypadek na roli, komuś zdarzyło się umrzeć. Komuś nagle mieszały się zmysły i nagle zaczynał gadać od rzeczy.
Dziewczynki zostały zaakceptowane jako element krajobrazu.
Żaden rozsądny człowiek nie próbuje siać zboża na kamiennym wzgórzu ani nie wypasa krów na piasku. Jakkolwiek dziwne to było miejsce dla dziewczynek w ich wieku, to tam były i widocznie to było „ich miejsce”. Zdawały się zapuścić w nim korzenie na dobre, a wyrywanie dobrze zaczepionych w podłożu drzew łatwo mogło się zakończyć tragedią.
Właściwie, był taki jeden, któremu nie dawały one spokoju. To znaczy, dziewczynki nic nie robiły poza nieruchomym patrzeniem na fale, za to ich obraz nie mógł opuścić jego głowy. Wpadł w jakąś obsesję na ich punkcie i przychodził na most tak często, jak tylko mógł, zupełnie bez uzasadnienia i potrzeby.
Kręcił się wokół nich, chyba próbując wywołać jakąś reakcję. Zbliżał się i zbliżał. Inni pukali się w czoło mówiąc mu bez ogródek, że kusi los, i że zająłby się czymś pożytecznym, ale on nie przestawał.
Pewnej nocy wieśniaków obudziło wycie. To wijący się z przerażenia wioskowy dziwak i nierób wydawał dźwięki, które nie przypominały ani ludzkich, ani zwierzęcych. Czterech chłopów szybko go złapało, bo stanowił sam dla siebie zagrożenie. Trzeba go było przywiązać do łóżka i pilnować. Dopiero po tygodniu się uspokoił, ale mowa mu nie wróciła.
Chciał coś przekazać, ale nikt nic nie rozumiał. Rękami pokazywał fale, a jego oczy pozostawały niespokojne. Jakoś specjalnie go nie unikano, na pewno nie bardziej niż wcześniej. Stanowił osobliwy element rzeczywistości – tak samo jak dziewczynki na moście.
Życie toczyło się naturalnym rytmem. Jedyne co, to łyżki coraz lepiej schodziły i było więcej pracy. Ale to chyba dobrze, chociaż w gruncie rzeczy nigdy nic nie wiadomo. Ich spokojnym i w zasadzie niezmiennym światem zdawało się interesować coraz więcej osób, które w innych okolicznościach nigdy nie trafiłyby w ich strony. Wszystko przez te piękne, tworzone w tradycyjny sposób łyżki, których już nigdzie indziej nie można było znaleźć. A co to moda jakaś się zrobiła nagle? Podobno zdjęcie takiej łyżki wraz z podpisem umieszczono w podręczniku. Było rzecz jasna czarno-białe i niezbyt ostre, jak to zdjęcie, i znaleźli się tacy, którzy chcieli sprawdzić, czy to prawda. A jak już się przekonali, że tak, to kupowali łyżki. Niektórzy, bo im się podobały, a inni, bo robiło im się łyso, że poddali w wątpliwość dzieło pracy ubogich osób, które ledwo wiązały koniec z końcem (a przynajmniej tak sytuacja żyjących w słabo rozwiniętym regionie wieśniaków wyglądała z perspektywy mieszczuchów).
Pewnego dnia przybył taki jeden, który zdawał się być szczególnie zainteresowany łyżkami i to nie samym ich kolekcjonowaniem, ale procesem ich tworzenia. Postanowił zatrzymać się u gospodarza na kilka dni, by wytwórcy łyżek się do niego przyzwyczaili, nabrali zaufania i pozwolili obserwować się podczas pracy.
Za bardzo go nie rozumiano, ale w końcu był z zewnątrz, nawet do końca nie wiadomo skąd, ale raczej z daleka. I uczciwie płacił za pobyt, a każdy grosz się liczył. Zanadto nie przeszkadzał, starał się zachowywać cicho i nie sprawiał problemów. No, może zadawał zbyt wiele pytań. Takich, na które nie było wiadomo, co odpowiedzieć.
Pytał, czemu taki wzór, a nie inny. Dlaczego taki a taki kształt.
– Tkwią w drewnie – słyszał odpowiedź.
Wieśniacy nie byli zbyt rozmowni. Gdy zadawał pytanie, odpowiadali, ale tak zdawkowo, jakby z grzeczności. Jakby wszystko było takie oczywiste, a przecież nie było. Przynajmniej nie dla niego, przybysza z zewnątrz.
Po kilku dniach nauczył się nie przeszkadzać mową. Zauważył, że wtedy twórcy łyżek są o wiele bardziej otwarci na kontakt. Z każdym dniem bardziej niż sztuka produkcji łyżek interesował go jednak fenomen dziewcząt przebywających na moście.
Zwrócił na nie uwagę, gdy wjeżdżał do wsi. Krzyknął do nich, chcąc zapytać, czy zmierza we właściwym kierunku. One jednak nie zareagowały. Nie zwróciły też na niego uwagi, gdy do nich pomachał. Gdy tylko wjechał do wsi, zapytał o dziewczęta na moście. Jego pytanie zbyto wymowną ciszą. Początkowo pomyślał, że może coś mu się zdawało, że może wieśniacy są mocno zajęci. Jednak gdy powtarzał pytanie, reakcja się powtarzała, a nawet stawała się niemal wroga.
Wiedział, że musi zbadać tę sprawę sam. Codziennie wieczorem zakradał się w okolice mostu i ukryty w krzakach obserwował dziewczęta.
Nigdy nawet nie drgnęły.
– Drzewo odbijające się w wodzie jest inne niż to w rzeczywistości. Dziewczynki też się jakoś odbijają w naszych oczach. Może naprawdę są inne niż te dziewczynki, które widzimy – taka zagadkowa myśl wciąż kołatała mu w głowie i czasem trudno mu było się skupić na łyżkach, które w porównaniu z fenomenem dziewcząt na moście wypadały tak słabo.
Ponieważ miał jednak zwyczaj dotrzymywać swoich zobowiązań, skrupulatnie rejestrował prace rzemieślników. Sporządzał dokumentację fotograficzną, wykonywał rysunki z wielką dokładnością odzwierciedlające wzory oraz sporządzał dokładne notatki.
Nie mógł wzbudzać podejrzeń.
Wieśniacy z wielką dumą i zaangażowaniem pokazywali łyżki, chwaląc przy tym swoje dzieła, ale też zawsze wspominając o wyrobach sąsiadów. Ich początkowa nieufność jakby zniknęła, gdy widzieli, jak wiele czasu poświęca na zbadanie tajników ich dzieł. Coraz częściej rozmowy schodziły na inne tematy, a z wypowiedzi wyłaniał się nieco zaskakujący dla mieszczucha obraz rzeczywistości.
Nigdy już więcej nie pytał o dziewczęta na moście wprost. Nie mógł sobie pozwolić na popełnienie tego błędu, nie po tym jak już zdobył zaufanie mieszkańców.
– Bo u nas jest tak i tak, a w świcie inaczej… – coraz częściej słyszał od wieśniaków takie porównania.
Zachowywali się tak, jakby wierzyli w to, że mieszkają gdzieś POZA, w miejscu które podlega innym regułom i koniecznie trzeba je respektować.
Podczas wykrawania łyżek dzielili się czasem banalnymi, a czasem dziwacznymi refleksjami.
– Rzeczywistość jest jak łyżka. Pokryta pięknym wzorem, a pod spodem prosta i twarda jak drewno.
Porozwieszane na ścianie każdego domu łyżki stanowiły jedyne dekoracje, które zdawały się być niezmienne, porządkujące życie. Mimo że wisiały na ścianach wiele lat i były tylko odnawiane, wciąż przyciągały wzrok dumnych ze swoich dzieł mieszkańców. Potrafili się zatrzymać na środku izby i wpatrywać w ścianę pełną łyżek. Nigdy nie trwało to długo, ale przybysz wielokrotnie uchwycił takie sceny zachwytu.
Co widzieli w łyżkach?
Faktycznie, wyglądały wyjątkowo, jednak były tylko ładnymi przedmiotami wytworzonymi przez człowieka. A może widzieli w nich coś więcej, co umykało przybyszowi? Tylko co?
Raz podczas obserwowania chłopa pod stopą przybysza zaskrzypiała deska i wieśniak wyrwany z procesu kontemplacji zawieszonych na ścianie łyżek przemówił.
– Rzeczywistość jest, jaka jest. One są wyraźnie jej częścią.
– Łyżki? – zapytał zbity z tropu przybysz.
– Nie, dziewczynki – padła odpowiedź.
Co też to miało znaczyć? Czy rytuał wieśniaków polegający na wpatrywaniu się w porozwieszane na ścianach łyżki miał coś wspólnego ze znajdującymi się na moście dziewczynkami nigdy nieodrywającymi wzroku od płynącej wody?
To była jedyna szansa na podjęcie tego tematu. Nim jednak zdążył ostrożnie sformułować pytanie, to samo się pojawiło.
– Jak myślisz? – zwrócił się do niego gospodarz. – Co robią dziewczynki?
– Oczekują na coś. Tylko nie wiem, na co – odpowiedział przybysz nieco zbity z tropu.
– Skąd myśl, że oczekują?
Przybysz wzdrygnął się niespokojnie. Czy to nie było oczywiste? I skąd w ogóle takie pytanie?
– Przecież nikt normalny by tak nie stał i nie patrzył. To co według pana robią?
Rozmówca tylko wzruszył ramionami.
– Bo ja wiem… Może po prostu pełnią swoją rolę?
Gdy badacz wyszedł z chałupy, wypuścił całe zatrzymane w płucach powietrze. Za każdym razem, gdy rozmawiał o dziewczynkach z mostu, nie mógł normalnie oddychać, jakby w jego ciele zatrzymywały się niektóre funkcje, jakby dla niektórych składających się na niego elementów czas płynął inaczej. A może po prostu mu się zdawało? Może ten temat tak bardzo go poruszał, że aż zapominał oddychać?
Teraz już wiedział, że musi coś zrobić. To skrzypnięcie deski, ta rozmowa – to musiały być znaki.
Szybko wyruszył w okolice mostu, by zdążyć przed zmierzchem. Tym razem posunął się jednak znacznie dalej. Na drżących nogach wszedł na most. Każdy swój krok czuł tak wyraźnie, jakby z każdym ruchem zbliżał się do czegoś zupełnie nowego. Jego ręce trzymały się ciała, a głos grzązł w gardle, jednak wiedział, że chce ich użyć i jego wola była silniejsza od strachu.
Był tak blisko dziewcząt jak nigdy. Stał zaledwie metr od nich. Dostrzegł jak ich ciała się unoszą pod wpływem oddechu. Stały bezszelestnie i jak zwykle nie zwracały na niego uwagi. Jakby przecząc jego istnieniu i dowodząc, że „istnieją bardziej”.
Pstryknął jedno zdjęcie. Drugie. Trzecie.
Ich twarze pozostawały nieruchome jak twarze lalek i równie pięknie wykonane.
Z tak bliska jeszcze nie miał okazji ich fotografować. Może zdjęcia pokażą coś więcej, czego nie dostrzegł gołym okiem? Ale zdecydowanie nie przyszedł na most tylko dla zdjęć.
– Hej! – pomachał przed nieruchomymi oczami pierwszej z nich
Nie zareagowała. Nie mrugnęła. Jej ciało nie wykonało nawet najmniejszego ruchu.
– Hej!! – strącił kapelusz z głowy drugiej z nich.
Ta również ani drgnęła. Jakby nie była człowiekiem, a przecież widział jak oddycha.
– Hej!!! – szarpnął za ramię trzecią.
Ciało nie przesunęło się nawet o centymetr. W dotyku było jak ludzkie, ale zdawało się przytwierdzone do mostu.
W ręce, która szarpnęła dziewczynę, poczuł palący ból. Zamrugał oczami.
Ręka rzeczywiście się paliła.
Ogień zajmował całe ciało, a on tarzał się na drewnianym poście, próbując ocalić życie. Ogień rozprzestrzeniał się na moście. Jedynym ratunkiem mogła być woda. Turlając się do niej, ostatni raz popatrzył w kierunku dziewczynek.
Stały niewzruszone, jak zawsze wpatrzone w wodę. Jak gdyby nic się nie stało.
A może dla nich rzeczywiście nic się nie stało?
W porównaniu z płomieniami zajmującymi ciało, utopienie było wybawieniem. Nastąpiło szybko. Nie zdążył nawet pożałować, że ginie w jeszcze przecież młodym wieku. Nie myślał o straconych szansach ani o tym, co mógł w życiu zrobić inaczej. Jedyne co, to czuł gniew. Czyżby nie rozumiał jakichś oczywistych prawideł rzeczywistości? Był przecież wykształcony, ale to, co się zdarzyło, wykraczało poza ramy zdrowego rozsądku.
Wieśniacy nie byli zadowoleni. Pożar udało się szybko ugasić, ale most wymagał naprawy i był chwilowo nieprzejezdny. Mieli nadzieję, że nie ominie ich więcej niż jeden targ, w końcu z czegoś trzeba się było utrzymać.
Tak to jest, gdy przyjmie się obcego między swoich. Zdawało się to dobrym pomysłem, a jednak okazało się, że nie rozumiał podstawowych prawideł rządzących rzeczywistością. Jakakolwiek by była, nie można jej kusić. Widocznie w przeciwieństwie do chowanych w ciężkich warunkach wieśniaków nie posiadał woli przetrwania.
W rzeczach przybysza znaleziono listy z uczelni, odpisano, donosząc o utopieniu. Ktoś przybył odebrać liczne notatki i zdjęcia. Okazało się, że na moście znaleziono aparat, który również oddano uczelni.
Długo się zastanawiano, co skłoniło tak obiecującego adiunkta do targnięcia się na własne życie. Coś musiało być z nim nie w porządku, bo w aparacie znaleziono film, którego zawartość była zastanawiająca. Obok dobrze technicznie wykonanych zdjęć prezentujących kunszt łyżek i proces ich tworzenia, na rolce znajdowały się zdjęcia nieudane dosyć zwyczajnie wyglądającego mostu, który nijak nie wydawał się wart uwagi.
Podobno to właśnie tam popełnił samobójstwo.